– Myślę, że nie ma tu wyraźnego faworyta. Oczywiście lekką przewagę ma Strasburg jako gospodarz, ale Jagiellonia wielokrotnie pokazywała, że potrafi grać świetnie na wyjazdach – nawet tam, gdzie teoretycznie była „skazana na pożarcie” – mówi przed wyjazdowym meczem Jagiellonii Białystok z RC Strasbourg Alsace, były zawodnik obu klubów, jak również były reprezentant Polski, Tomasz Frankowski.
Jak zareagowałeś na to losowanie, kiedy okazało się, że Twoje dwa byłe kluby spotkają się w europejskich pucharach?
Zacząłem od tego, że sprawdziłem, gdzie ten mecz się odbędzie, bo miło by było gościć w Białymstoku byłych kolegów z boiska, bo współwłaścicielem jest Marc Keller. To właśnie z nim rywalizowałem o miejsce w ataku Strasbourga w latach 1993-1994. Natomiast jak już zobaczyłem, że mecz odbędzie się we Francji, to postanowiłem wybrać się na wyjazd w roli kibica, żeby odwiedzić stare śmieci.
Było to dla mnie bardzo ciekawe i emocjonalne doświadczenie. Dwa kluby, które w różnym czasie odgrywały ważną rolę w mojej karierze, nagle stają naprzeciw siebie w europejskich rozgrywkach. To naprawdę wyjątkowa sytuacja.
A jak zareagował Marc, kiedy zobaczył, że jego klub zagra z Jagiellonią, z której wiele lat temu do Strasburga przybył Franek?
Spotkałem się z Markiem chyba rok temu przy okazji finału Ligi Mistrzów, gdy City grało z Liverpoolem. Rozmawialiśmy wtedy o dawnych czasach i był naprawdę zaskoczony, że kiedyś 19-latek z Polski potrafił z nim rywalizować o miejsce w ataku Strasburga. Umówiliśmy się wtedy, że przy okazji kolejnego spotkania w Europie spróbujemy się zobaczyć. Mam nadzieję, że tym razem do takiego wieczornego spotkania rzeczywiście dojdzie (śmiech).
Jak w ogóle wspominasz swój pobyt w Strasburgu?
Dobrze, choć gdybym nie przeplatał tego okresu kontuzjami, wszystko mogłoby potoczyć się inaczej. Wyjechałem jako 19-latek, nie do końca przygotowany do gry w pierwszej lidze francuskiej. Potrzebowałem roku, może dwóch, by wzmocnić organizm. Trener Karalus w Białymstoku świetnie przygotował nas pod względem piłkarskim, ale fizycznie musiałem jeszcze dorosnąć. Zanim osiągnąłem odpowiedni poziom, moja przygoda w Strasburgu dobiegła końca. Później trafiłem do Wisły Kraków, gdzie mogłem już rywalizować jako w pełni ukształtowany senior.
Skoro mówimy o fizyczności – piłkarsko było wszystko w porządku, ale czy z Twojej perspektywy, gdybyś wyjechał 2–3 lata później, to tych meczów i goli w Strasburgu byłoby więcej?
Na pewno. Byłbym bardziej dojrzały i ukształtowany jako piłkarz. Nie ukrywam jednak, że wyjazd w wieku 19 lat był dla mnie świetną szkołą życia – zarówno sportową, jak i osobistą. Najpierw musiałem nauczyć się twardej gry z Francuzami, potem języka i samodzielności w obcym kraju. Wtedy przecież nie było telefonów komórkowych ani komunikatorów. Kiedy wysyłałem list do Białegostoku, dochodził dopiero po tygodniu. Byłem zdany sam na siebie i nie zawsze potrafiłem się tam odnaleźć. Ale zagryzłem zęby – i myślę, że ten pobyt przyniósł owoce właśnie w czasie gry dla Wisły Kraków.
A jeśli porównamy Strasburg z Twoich czasów do dzisiejszego – jakie są największe różnice?
Trzeba przyznać, że dzisiejszy Strasburg przeżywa swoisty renesans – trochę jak Jagiellonia w polskiej Ekstraklasie. To zespół groźny dla wszystkich, grający w czołówce Ligue 1, z ambitnym właścicielem, Mack’iem Kellerem. W moich czasach też prezentowaliśmy się solidnie – zajmowaliśmy miejsca w okolicach 3–6., graliśmy w Pucharze Intertoto i w Pucharze UEFA przeciwko takim drużynom jak Milan czy Austria Salzburg. Liznąłem wtedy tej wielkiej piłki, ale później klub nie utrzymał poziomu. Zdarzały się spadki do niższych lig, a nawet groźba bankructwa. Zresztą Jagiellonii też takie momenty nie były obce. Dobrze więc, że oba kluby potrafiły się podnieść. Dziś Jagiellonia rządzi w polskiej Ekstraklasie, a Strasburg stara się być tuż za plecami PSG czy Olympique Marsylia.
Słyszałem, że upływ czasu można mierzyć nawet po wzroście drzew wokół stadionu. Czy to prawda, że masz z tym związane wspomnienie?
Tak, dokładnie! Pamiętam te małe drzewka na parkingu przed stadionem Strasburga – wtedy miały może metr wysokości. Po trzydziestu latach, kiedy wróciłem tam już jako poseł do Parlamentu Europejskiego, który przecież również mieści się w Strasburgu, zobaczyłem ogromne, piękne drzewa o konarach sięgających kilku metrów. To było symboliczne uświadomienie sobie, jak wiele czasu minęło od mojego pobytu jako piłkarza w latach 1993–1994 do wizyty po 25 latach w roli europarlamentarzysty.
W Twojej ocenie – jakie szanse w tym starciu ma Jagiellonia? Czy możemy spodziewać się podobnych emocji jak w meczach z Kopenhagą czy Betisem?
Myślę, że nie ma tu wyraźnego faworyta. Oczywiście lekką przewagę ma Strasburg jako gospodarz, ale Jagiellonia wielokrotnie pokazywała, że potrafi grać świetnie na wyjazdach – nawet tam, gdzie teoretycznie była „skazana na pożarcie”. Często potrafiła wywalczyć punkt albo zwycięstwo. Mamy wciąż ofensywę, która potrafi zrobić różnicę. Oczywiście nie ma już tak nieokiełznanego Churlinowa, ale wciąż jest znakomity Imaz i zawsze groźny Pululu. To zawodnicy, którzy potrafią przechylić szalę zwycięstwa na naszą stronę.






