„Najbrudniejsze, najzabawniejsze, najbardziej ekstremalne rozgrywki piłki nożnej” – pod takim hasłem coroczne zmagania w piłce błotnej nad zalewem w Korycinie promują sami organizatorzy. Każdy, kto przyglądał się temu z bliska jako kibic lub brał udział w turnieju może jedynie to potwierdzić. Rozgrywki Swampions Soccer League kolejny raz nie zawiodły!

– Mega udany turniej. W tym roku w zmaganiach udział wzięło dwadzieścia ekip. Frekwencja dopisała i kolejny raz mogliśmy gościć ekipy z kraju, ale i zagraniczne. Odwiedzili nas Litwini, Ukraińcy oraz Białorusini. Organizacyjnie uważam, że stanęliśmy na wysokości zadania. Przed jak i w trakcie turnieju dużo pracowaliśmy nad boiskami. Dosypaliśmy sporo torfu przez co już podczas drugiego dnia zmagań było naprawdę ekstremalnie. Każdy piłkarz błotny wie, że drugiego dnia boisko jest najlepsze, dlatego zawsze warto rozłożyć siły tak, żeby zmaksymalizować możliwość przystąpienia do finałowej rywalizacji. Bardzo wesoła i rodzinna impreza. Cieszy obecność drużyn będących z nami od początku, jak również debiutantów. Na przykładzie naszej drużyny – Torfowego Dr Tusza wiem, że czas się nie zatrzymuje, dlatego bardzo cieszyłem się na widok młodych chłopaków, którzy sprawiają, że ta dyscyplina żyje. Swampions to bez wątpienia największa impreza piłki błotnej nie tylko w Polsce, ale również w tej części Europy. Jestem przekonany, że jej rozmiary byłyby jeszcze, gdyby nie wyhamował nas najpierw Covid, a następnie wojna w Ukrainie – mówi Maciej Rant, jeden z głównych organizatorów jak również jeden z zawodników biorących udział w turnieju.

Otwarci na nowatorskie działania

To była już VII edycja tej niezwykle widowiskowej imprezy, której nie byłoby, gdyby nie otwartość gospodarzy obiektu, jak również przychylnego nastawienia lokalnego Związku Piłki Nożnej.

– My jesteśmy zawsze otwarci na nowatorskie pomysły. Stąd też tego typu propozycja spowodowała pojawienie się gwiazdek w oczach. Coś nowego, coś fajnego, coś czego nie możemy się wstydzić. Nie można pominąć faktu, że mamy genialnego partnera, który w zasadzie zajmuje się całą organizacją. Oczywiście my od siebie też dokładamy swoje małe co nieco – mówi Mirosław Lech, wójt gminy Korycin, gospodarza imprezy.

– Od razu gdy się zgodziłem, powiedziałem, że to musi być organizowane na naszym terenie przez kilka kolejnych lat. I tak się też stało. Cieszę się, bo to takie dodatkowe urozmaicenie Ogólnopolskiego Dnia Truskawki. Z tego co widzę i słyszę, to dla wszystkich stron jest to bardzo fajne i korzystne rozwiązanie, które ewoluuje – dodaje Lech.

Gospodarz Korycina pytany o to czy nie czuje się przez to ojcem chrzestnym rozgrywek odpowiada, że czuje przede wszystkim satysfakcję z faktu bycia gospodarzem takich niecodziennych zawodów.

– Wszystko wymaga odpowiednich przemyśleń i realizacji. Gdyby nie samorządowa decyzja, to nic nie mogłoby się wydarzyć. Mam wokół siebie wielu świetnych ludzi, którzy wspierają mnie i mieszkańców. Myślę, że wszyscy mamy z tego satysfakcję. Co roku odwiedza nas wielu zawodników z całej Polski, ale też drużyny spoza kraju. Mamy też rozgrywki kobiet. To ogromny powód do satysfakcji wszystkich osób odpowiedzialnych za to, że to odbywa się w Korycinie – tłumaczy.

Pierwsze kroki i zbieranie doświadczenia

Nie od razu jednak Rzym zbudowano. Jak zatem doszło do tego, że błotni piłkarze nożni trafili do Korycina? – Ten ruch na Podlasiu zakładaliśmy wspólnie z Piotrkiem Bendiukiem z towarzystwa Alpi. Jeździliśmy po Polsce i uznaliśmy, że Podlasie również ma potencjał do organizacji tego typu wydarzeń. Z uwagi na to, że wraz z nami był Irek Samosiuk z Czeremchy, to pierwszy wybór padł właśnie na tą przygraniczną miejscowość.  Zrealizowaliśmy tam dwie edycje. Były udane, ale nie na taką skalę, jak te w Korycinie, z których jesteśmy teraz kojarzeni. Bardzo ważne jest to, aby rozgrywki toczyły się w bliskim sąsiedztwie zbiornika wodnego. Raz, że łatwiej jest utrzymać w dobrym stanie boiska, a dwa że zawodnicy łatwiej mogą się ogarnąć po meczach. Dlatego po rozstaniu z Czeremchą zrobiliśmy przerwę, żeby sobie to wszystko przemyśleć. W trakcie przerwy przyszedł pomysł na Korycin, pojechaliśmy na rozmowy i spotkaliśmy się z bardzo życzliwym przyjęciem wójta, który od razu powiedział – zróbmy to! – wspomina Maciej Rant.

To był strzał w dziesiątkę. Boiska zlokalizowane w bliskim sąsiedztwie zalewu w Korycinie. Wały otaczające boiska tworzą naturalną przestrzeń dla kibiców, a sami zawodnicy mogą poczuć się jak na prawdziwej arenie.

– Wszystko udało się tak jak zakładaliśmy, a rosnące zainteresowanie sprawiło, że sami chcieliśmy więcej. W ten sposób trafiliśmy na mistrzostwa świata w Turcji oraz Finlandii, które dały nam kolejne obserwacje i doświadczenia oraz znajomości – dodaje Rant.

Nowe znajomości zaowocowały między innymi tym, że w Korycinie pojawiły się kolejne zagraniczne zespoły, na przykład Anglicy. Stale rozwijającą się inicjatywę wyhamował nieco czas pandemii. Teraz jednak wszystko powoli wraca na właściwe tory.

– Kolejny raz organizatorzy stanęli na wysokości zadania. Bardzo dobra organizacja moim zdaniem największego turnieju piłki błotnej w Polsce, a jeden z największych w Europie. Możemy się poszczycić tym, że jest to organizowane na naszym terenie i spotyka się z dużym zainteresowaniem drużyn w całym kraju. W mojej ocenie bardzo dobrym ruchem było połączenie rozgrywek z Dnami Korycina, z Dniem Truskawki. Dzięki temu udało się zorganizować wiele atrakcji towarzyszących, znacznie większą publiczność przyglądającą się błotnym zmaganiom, co dawało zawodnikom pewnie jeszcze większą radość i satysfakcję, co z kolei jest najważniejsze w piłce amatorskiej – mówi Sławomir Kopczewski, prezes Podlaskiego Związku Piłki Nożnej, który objął patronatem VII edycję Błotnej Ligi Mistrzów w Korycinie.

– Cała inicjatywa idealnie wpisuje się w ideę grassroots, a więc piłki nożnej dla wszystkich, tam przede wszystkim chodzi o dobrą zabawę. To zupełnie coś odmiennego od piłki trawiastej, ale też towarzyszy temu zacięta rywalizacja. To przede wszystkim bardzo widowiskowa odmiana pięknej dyscypliny sportu, jaką jest piłka nożna – dodaje Kopczewski.

Co dalej?

Czy piłka błotna może pójść śladami chociażby plażowej odmiany futbolu? – Myślę, że jest taka szansa. Wszystko zależy od ludzi, którzy tworzą środowisko piłki błotnej – pasjonatów i hobbystów tego sportu, a tacy na pewno są przy piłce błotnej – mówi Prezes Podlaskiego Związku Piłki Nożnej.

– Nie wiem, czy zmierzanie w tę stronę jest konieczne. To raczej zabawa, mimo że ekstremalna. Ta odmiana piłki nożnej po dodaniu mega rywalizacji sportowej może stracić swój sens. Tutaj piłkarz nic nie musi, prócz tego by się dobrze bawić. Na pewno próba profesjonalizacji dyscypliny wiązałaby się ze sporymi kosztami. Z drugiej strony kto wie? Może kiedyś media będą poszukiwały alternatywnych futbolowych sytuacji, jak ten projekt Gerarda Pique w Hiszpanii i w ten sposób trafią do nas? Na pewno dyscyplina potrzebuje ambasadorów, którzy wprowadziliby ją do mainstreamu – mówi z kolei Rant.

Organizatorzy Błotnej Ligi zastanawiają się nad innymi eventami, brakującymi na ochlapanej błotem, piłkarskiej mapie Polski, mistrzostwach oraz pucharze Polski. – Szkoda, że nie ma już mistrzostw Polski czy pucharu. Zawsze miło było odwiedzić Krasnobród czy Błotnowolę. Każdy amatorski ruch potrzebuje jednak swoich liderów, a teraz takich nie ma. Najwięcej drużyn jest na Podlasiu. Fajne jest to, że te ekipy jeżdżą, to pokazuje, że region jest mocny, a dla nas to sygnał, że nasze turnieje wydały plon. Chłopaki z Antypubu wybierają się teraz na błotną ekstraklasę do Tomczyc, którą organizują Tarchoświry. Mam nadzieję, że dzięki tym ludziom ta inicjatywa nie umrze, gdy nas już przy niej nie będzie, bo to generuje naprawdę fajną zabawę – tłumaczy Rant.