Pasji i zaangażowania można im pozazdrościć, organizacji z resztą też. Oni mają jednak coś jeszcze. To plan, to strategia, to jasne zasady, a przede wszystkim determinacja do spełnienia wspólnego marzenia całej grupy przyjaciół, która przed kilkoma laty postanowiła stworzyć klub piłkarski od zera. Ich znakiem rozpoznawczym jest coś rzadko spotykanego na tym poziomie rozgrywkowym – szeroko zakrojone działania marketingowe i promocyjne. Dzień meczowy zaczyna się na długo przed pierwszym gwizdkiem arbitra. Dość powiedzieć, że ostatni mecz sezonu Turośnianki w podlaskiej A-klasie poprowadził Szymon Marciniak! Dziś są już pewni gry w lidze okręgowej w przyszłym sezonie, ale apetyt jest znacznie większy.

– Turośnianka to przede wszystkim grupa przyjaciół, która przed laty rozjechała się po świecie, a także po Polsce, ale postanowiła wrócić w rodzinne strony. Gdy ponownie zaczęliśmy się spotykać, żeby pograć w piłkę stwierdziliśmy, że czegoś nam brakuje. To było dla nas za mało. Tak w skrócie powstał nasz klub. Tworzą go ludzie, którzy znają się od dziecka – zaczyna Rafał Średziński, prezes Turośnianki.

Złamana noga, myszy, krowy i brak okien – początki bywają trudne

– Najgorsze było to, że nie mieliśmy swojego miejsca. Problemem nie były pieniądze, a jakiekolwiek zaplecze na start. Nie mieliśmy gdzie się przebrać, czy przeprowadzić trening. W miejscu, w którym teraz mamy swój budynek klubowy władzę sprawowały myszy, gryzonie nie obchodziły się zbyt łagodnie z naszym aktualnym „domem”. Natomiast w miejscu, w którym teraz jest nasze boisko mówiąc wprost pasły się krowy. Impulsem do tego, żeby przestać dzielić ten plac z tymi sympatycznymi zwierzętami było złamanie nogi przez jednego z nas po wpadnięciu w dziurę. To najlepiej oddaje realia, w których zaczynaliśmy – wspomina Średziński.

Nie było niczego, a dziś jest budynek klubowy, którego pozazdrościć mogą kluby z wyższych lig. Nie byłoby tego, gdyby nie ręce gotowe do pracy, wsparcie sponsorów oraz przychylność lokalnych władz.

– Sytuację bardzo ratował fakt, że na nasz projekt otwarty od samego początku był wójt gminy Turośń. Po pewnym czasie mieliśmy już boisko, ale nie mieliśmy szatni. Pamiętam, że strasznie nam było wstyd z tego powodu. Nie mówię już nawet o tym, że nie było szatni dla gości, ale nawet w naszej części nie było szyb. Przebieraliśmy się w baraku, tak to się zaczęło. Z biegiem czasu, przy pomocy sprawnego marketingu i dobrej promocji zaczęliśmy to zmieniać. Wiadomo, że na samym początku gmina była ostrożna, co do wizji młodych chłopaków, którzy poinformowali, że zakładają klub, ale nigdy nie zostawiła nas samych. Okna, dach, elewacja, elektryka, hydraulika, aż po wspaniałe meble, których niejeden może nam pozazdrościć. Do wszystkiego dotarliśmy dzięki wrodzonemu uporowi – dodaje prezes Turośnianki.

Pod względem sportowym A-klasę przerośli w trzecim sezonie. Jednak pod względem marketingowym i promocyjnym poza zasięgiem swojej konkurencji byli od samego początku. To była przewaga, która odpowiednio pielęgnowana wciąż daje okazałe plony.

Reklama dźwignią handlu

Turośnianka może mieć wiele ograniczeń, ale na pewno nie zaliczymy do niej działań marketingowych oraz szeroko pojętej promocji działalności klubu. To, co dla innych zespołów w lidze wydaje się być nieosiągalne, dla nich jest podstawą funkcjonowania.

– Naszą przewagą na tym polu jest fakt, że posiadam własną agencję marketingową Up Ad Score, a  kolega z zarządu, Bartek Taras jest współwłaścicielem firmy „Taras Media”, która zajmuje się profesjonalnie produkcją wideo oraz posiada własne studio nagraniowe. Zasoby to jedno, ale bez strategii nie robilibyśmy postępów. Nie idziemy z wiatrem, cały czas poszukujemy nowych rozwiązań. U nas nie ma nudy i widzimy, że to działa – mówi Prezes Turośnianki.

W ten sposób budowane jest zainteresowanie potencjalnych sponsorów uczestnictwem w ich projekcie.

– W głównej mierze pozyskanie nowego sponsora wynika z tego, jak prowadzony jest klub oraz co może zaproponować w zamian. Turośnianka funkcjonuje od trzech lat, a na ten moment w akademii szkoli prawie setkę dzieci. Działalność na rzecz lokalnej społeczności to ogromna zaleta, a przynajmniej ja to tak postrzegam i mnie to przekonuje. Ogromną rolę robi tutaj także sprawny marketing. Ciężko jest klubom egzystującym na poziomie A klasy, okręgówki czy nawet czwartej ligi zaproponować sponsorom cokolwiek. No bo co możesz dać? W zasadzie nic. Jedyne co może zainteresować, to marketing w internecie, ale też nie oszukujmy się, nie są to wielkie społeczności. Chłopaki, którzy są za to odpowiedzialni sprawnie to prowadzą i to rzeczywiście fajnie hula. To sprawia, że nowi sponsorzy chcą być identyfikowani z klubem – przekonuje Marcin Ejdys, członek zarządu Turośnianki i jeden z głównych sponsorów klubu. Człowiek odpowiedzialny za stworzenie brandu odzieży klasy premium – Proudest.

– Sponsor zawsze zastanowi się przed podpisem, co może otrzymać w zamian, to oczywiste i nie ma w tym nic złego. Proste jest także, że kluby z najniższych lig nie mają raczej zbyt wiele do zaoferowania, o ile mają cokolwiek. Zdawaliśmy sobie z tego sprawę, dlatego od początku mocno przykładaliśmy się do tworzenia i zacieśniania więzi z naszym sponsorami i partnerami. Pamiętamy o nich nie tylko w święta. Podczas ostatniego meczu ligowego przygotowaliśmy dla nich namiot vipowski, a po wszystkim do domu odwieźliśmy ich limuzyną. Każdy z nich widzi, że nie jest to jednostronna relacja, że my też potrafimy się odwdzięczyć za pomoc. Wcześniej zorganizowaliśmy także bal dla sponsorów i przyjaciół klubu. To są może drobne rzeczy, ale szalenie istotne dla dobrych relacji. Takim przykładem może być też to, że każdy ze sponsorów z odpowiednim wyprzedzeniem przed oficjalnym ogłoszeniem dostaje informacje z życia klubu. To się bardzo fajnie sprawdza, bo przekłada się na to, że ludzie, którzy nam pomogli czują się integralną częścią drużyny, a przede wszystkim widzą na co pożytkowane są pozyskiwane od nich środki – dodaje Średziński.

– W tym wszystkim istotny jest pomysł i wizja. Na tym poziomie nie da się nic zaoferować, do tego już doszliśmy. Nic co możemy dać nie przełoży się bezpośrednio na sprzedaż, dlatego tak istotne są działania chłopaków umacniające więzi ze sponsorami. Druga strona z kolei docenia jak to wygląda. Jak się o nich zabiega, jak wyglądają mecze, że to nie tylko piłka nożna, ale też cała pozaboiskowa oprawa w postaci różnych eventów, festynów czy atrakcji dla całych rodzin. Myślę, że to jest główny aspekt, który powinien być rozwijany w każdym z klubów na tym poziomie – tłumaczy Ejdys.

Rozwój sportowy

Przy tych wszystkich godnych docenienia zagadnieniach, nie można zapomnieć, że całość ostatecznie kręci się wokół piłki i to ona stanowi centrum, wokół którego wszystko się kręci. W premierowym sezonie Turośnianka uplasowała się na dziewiątym miejscu w swojej grupie w podlaskiej A-klasie.

– Zadaliśmy sobie proste pytanie. Czy dalej bawimy się w piaskownicy, czy idziemy z tym mocniej? Odpowiedź była prosta. W mojej ocenie przełomowym momentem dla kwestii sportowych było objęcie posady trenera przez Łukasza Tumicza po naszym pierwszym sezonie. Zmienił sposób naszego funkcjonowania. Był już wcześniej trenerem, miał także obycie piłkarskie, reprezentował chociażby Jagiellonię Białystok. W oparciu o swoje doświadczenie wprowadził wiele zmian, pod którymi każdy z zawodników musiał się podpisać. W mojej ocenie był to moment, w którym opuściliśmy piaskownice, a poszliśmy się bawić na karuzeli – wyjaśnia Damian Repnik, kapitan Turośnianiki, który w pierwszym jej sezonie pełnił także funkcję trenera.

– Uczestniczę w projekcie od początku. Na początku miał to być klub bardziej rekreacyjny. Zaczęliśmy grać sparingi, wyglądało to nieźle i przystąpiliśmy do rozgrywek. W lidze jednak już tak fajnie nie było. Dodatkowo po pierwszym sezonie u mnie powiększyła się rodzina i wspólnie w drużynie postanowiliśmy, że musimy się przeorganizować. Wyszliśmy z założenia, że lepiej zagrać jeden sezon w IV lidze, niż cały czas tłuc się w okręgówce czy A klasie. Tak doszło do pojawienia się w klubie wspomnianego wcześniej trenera Tumicza, który pracował wraz z asystentem, co już było sporą zmianą na tym poziomie rozgrywkowym. Na tym jednak zmiany się nie kończyły. Poprawiliśmy boisko, poszerzyliśmy i wzmocniliśmy kadrę, a to przełożyło się na lepsze wyniki. Wiedzieliśmy, że chcemy czegoś więcej, a żeby do tego dojść musieliśmy pójść w kierunku profesjonalizmu. Powiedzmy, że pion sportowy zaczął równać do marketingowego, przez co utożsamiać się z nami chcą kolejne osoby – dodaje kapitan Turośnianki.

Sezon, w którym Turośnianka opuściła szeregi A-klasy był zarazem ostatnim dla Repnika jako czynnego zawodnika. Od tej cały wysiłek skierowany będzie na pracę z młodzieżą. Specjalnie hucznego pożegnania, którego po Turośniance można by się było spodziewać jednak nie było. Dlaczego? – Obiecałem, że jeśli tylko zajdzie taka konieczność, to znów założę buty. Tymczasem jednak skupiam się na życiu prywatnym i prowadzeniu naszych dzieciaków – tłumaczy.

Jak organizacja jest dobra, to i zapach Ligi Mistrzów można poczuć

Repnik nie jest jedynym, który zrezygnował z grania by bardziej poświęcić się pracy w innych obszarach życia klubu. Podobna sytuacja miała miejsce z Prezesem Średzińskim.

– Bardzo chciałbym jeszcze grać, ale tak sobie oglądam to, co się dzieje z boku i czuję, że w ten sposób łatwiej jest mi organizować pozostałe kwestie. W moim przypadku nie przewiduję już powrotu na boisko – mówi.

Pracy poza boiskiem jest jeszcze więcej, niż na nim. Wystarczy przyjść na taki mecz jak ten ostatni z GKS Rutki, żeby zobaczyć jaki wysiłek trzeba włożyć, żeby zorganizować dzień meczowy trwający od 10 do 19. Atrakcje dla dzieci, stoiska caterignowe, masa atrakcji i wiele zainteresowanych osób. Tego nie da się zwyczajnie załatwić jednej osobie.

– Umówmy się, że gdyby nas było dwóch lub trzech, to nie byłoby najmniejszych szans na sukces. Naszą siłą jest silna grupa. Prezesem jestem jedynie z nazwy. Każdy z nas ma jednak ściśle sprecyzowane zadania. Jeden dba o sponsorów, jeszcze inny o murawę itd. Pomimo tego, że klub jest mały, to już w tej chwili zatrudnia kilka osób. Mamy osobę, która dba o rozliczanie wszystkich projektów, mamy zatrudnioną osobę, która odpowiada za szkolenie dzieci. Od początku byliśmy świadomi tego, że bez ustawicznego powiększana grona zaangażowanych w projekt ludzi i wynagrodzenia ich pracy tego nie ogarniemy. Oczywiście cały zarząd nie pobiera żadnego wynagrodzenia, z resztą nie byłoby czego dzielić. Każdą decyzję głosujemy w naszym gronie. Każdy czuje się ważny, nikogo nie pomijamy. Nie ma co ukrywać, że mega pomocna jest grupa zaangażowanych kibiców. Nie są to tysiące osób, ale sądzę, że już teraz możemy mówić o setkach – dodaje Średziński.

Festyn, turnieje i atrakcje dla całych rodzin to mało? No to prosimy bardzo. Mecz sędziuje Szymon Marciniak. Jak doszło do tego, że najlepszy obecnie sędzia piłkarski na świecie poprowadził ostatni w sezonie mecz podlaskiej A-klasy?

Zadzwonił do mnie mój kolega Arek Szczęsny, kierownik Jagiellonii Białystok z tą bardzo ciekawą propozycją. Uznaliśmy, że to dobre miejsce by odpowiednio zakończyć sezon. Przyznam szczerze, że nie sądziłem, że to się uda. Jeszcze rano byłem daleko stąd w Arłamowie i nie sądziłem, że tu dotrę. Podlasie to jednak niesamowite miejsce. Mam wiele przyjaciół, którzy co i rusz udowadniają, że niemożliwe nie istnieje. Zrobiliście wszystko, żebym tu był, za to wam dziękuję, to jest piękne mieć wokół tylu wspaniałych ludzi – podsumował swój udział w święcie Turośnianki, Szymon Marciniak.

Takie sytuacje pokazują jak bardzo poważnie w Turośniance podchodzi się do podejmowanych działań. Finał Mistrzostw Świata, Finał Ligi Mistrzów, a na zakończenie sezonu Turośnianka – GKS Rutki. Można? Można!

Co dalej? Gdzie jest sufit tego prężnie rozwijającego się klubu?

– Patrząc na to, co udało nam się zbudować do tej pory. Zachowując przy tym trzeźwe spojrzenie, celujemy w IV ligę. To oczywiste, że chcielibyśmy być jak najwyżej, że chcielibyśmy kiedyś zagrać choćby w III lidze. Po to to wszystko robimy, żeby być może kiedyś tak się stało, ale na ten moment pojawienie się na tym szczeblu rozgrywkowym byłoby jednoznaczne z szybkim opuszczeniem szeregów trzecioligowców – analizuje Rafał Średziński.

– Uważam, że w kolejnym sezonie okręgówki powinniśmy awansować do IV ligi. Sądzę, że patrząc na to przez pryzmat poziomu sportowego, po prostu nas na to stać. Następnie po dwóch sezonach moglibyśmy zaatakować III ligę. Na ten moment to bardziej marzenie, ale sądzę, że to w połączeniu z naszym zapałem jest możliwe do zrealizowania – wtóruje prezesowi, kapitan Turośnianki.

– To, że nasz wysiłek się opłaca potwierdzają, że zdarzają się sytuacje, że sponsor sam się nami zainteresuje właśnie z powodu naszej organizacji. To nie jest oczywiste, że ktoś zgłasza się z propozycją na kilkadziesiąt tysięcy złotych do klubu z A klasy. Kto wie, może kiedyś zaistnieją okoliczności, które sprawią, że stać nas będzie na rywalizację w wyższej klasie rozgrywkowej. Bez tego, nie ma co się oszukiwać, niektóre nasze, nawet najbardziej odważne cele i pomysły będą musiały pozostać w sferze marzeń – dodaje Prezes Turośnianki.

Turośnianką z powodu wspomnianej organizacji interesują się nie tylko sponsorzy, ale również potencjalni zawodnicy.

– Ogłosiliśmy test mecz. Projekt w mojej ocenie warty uwagi na tym etapie rozgrywkowym. Zgłosiło się blisko 80 młodych ludzi, w wieku od 16 do 21 lat. Musieliśmy po kilku dniach zamknąć zapisy bo nie będziemy tego w stanie przeprowadzić w należyty sposób. Tylu młodych chłopaków z innych klubów chce grać w Turośniance, co też pokazuje jakie jest zainteresowanie i jaka może być przyszłość klubu – podsumowuje Rafał Średziński.

W pierwszym sezonie zajęli 9. miejsce. Start w drugim zakończył się finiszem na najniższym stopniu podium. Trzecie podejście to już deklasacja rywali, bezpieczna przewaga punktowa i awans na kilka kolejek przed końcem rozgrywek. Z niecierpliwością czekamy na więcej!