W przeszłości jego gole dawały dużo radości kibicom Jagiellonii Białystok. Dziś już jako trener Akademii Piłkarskiej Żółto-Czerwonych, hurtowo strzela na IV-ligowych boiskach w barwach KS Wasilków. Janek Pawłowski z dużą przewagą prowadzi w klasyfikacji najskuteczniejszych strzelców w podlaskiej IV lidze, a jego KS Wasilków pozostaje niepokonany w trzynastu kolejnych meczach, z czego na swoją korzyść rozstrzygnął, aż dwanaście! – Byłem profesjonalnym sportowcem, mam gen zwycięstwa i gdy czuję, że coś można wyszarpać, to dodatkowo mnie to motywuj – mówi były napastnik Jagi i obecny superstrzelec Wasilkowa.

Czy w ostatnim czasie coś szczególnie się zmieniło jeśli chodzi o twoje przygotowanie do meczu? Zacząłeś stosować jakieś specjalne mikstury, że obserwujemy taki wystrzał formy?

Nie, nic takiego nie ma miejsca (śmiech). Bardziej bym się kierował do stwierdzenia o winie, w sensie, że nie im więcej wina, tym lepszy, tylko że im starszy tym lepszy (śmiech). Przeleżakowałem swoje i teraz jest dobrze. Cieszę się ze swojej formy strzeleckiej, ale tej by nie było, gdyby też nie atmosfera i dobra praca całego zespołu. Wszystkim dobrze się gra, każdy z chęcią przychodzi na trening. W zespole jest spora rywalizacja jak na IV ligę i to się przenosi później na boisko. Jesteśmy pewni siebie, dominujemy nad rywalem i kreujemy sporo sytuacji do zdobycia bramki. Później korzystam już tylko i wyłącznie ze swojego doświadczenia i tego, że umiem się odnaleźć w polu karnym przeciwnika. Sytuacji mam dużo i sporo z nich wykorzystuje. Wydaje się proste i to chyba nasz przepis na ostatnie wyniki.

W waszym przypadku suche liczby pokazują, jak bardzo zespół jest zależny od twoich trafień. Strzeliliście dotychczas 61 goli, z czego 27 było twojego autorstwa. Trzeba powiedzieć, że KS Wasilków jest uzależniony od Ciebie. Bramek mogło być jeszcze więcej, bo tak na szybko patrząc, to masz jeszcze na koncie przestrzelony rzut karny.

Oczywiście. Zawsze da się strzelić więcej. Nie da się każdej sytuacji zamienić na gola, ale liczby zawsze mogą robić jeszcze większe wrażenie. Muszę jednak przypomnieć, że mam jeszcze jedną asystę, z której chłopaki w drużynie się śmieją (śmiech). I to dopiero w ostatniej kolejce. Jak piłka jest już w okolicach pola karnego, to klapki na oczy i odpalamy (śmiech). Już nawet nikt nie wybiega wtedy na pozycję. Oczywiście żartuję. To po prostu wynika z tego jak prowadzimy grę. Większość moich kontaktów z piłką ma miejsce w okolicy pola karnego przeciwnika, dlatego jak już mam możliwość, to decyduję się na finalizację. Od tego też jestem w drużynie i takie mam zadania. Nie chce deprecjonować swoich osiągnięć, ale uważam, że zespół radzi sobie na tyle dobrze, że jeśli ktoś by mnie z drużyny zastąpił, to nasza gra mocno by nie straciła na jakości i na wynikach. Wiadomo, że tego nosa w polu karnym trzeba mieć, to nie przypadek, ale gramy w tym sezonie na tyle fajnie i ofensywnie, że nie byłoby, aż takiego dużego ubytku.

Mamy tą możliwość, że możemy ocenić to z dwóch perspektyw, z jednej strony trenerskiej, bo przecież na co dzień funkcjonujesz w strukturach Akademii Piłkarskiej Jagiellonii Białystok, a drugiej piłkarskiej. Taka sytuacja jest dobra dla zespołu czy zła? Czasem zdania są podzielone.

To wszystko zależy od charakteru tego zawodnika. Wydaje mi się, że w drużynie funkcjonuje na dobrych relacjach ze wszystkimi. Nie wydaje mi się, żeby ktoś się z tym źle czuł czy był zazdrosny. Jeszcze wracając do poprzedniego pytania, bo to trochę tego dotyczy. Gramy w tym sezonie tak, że sytuacje byśmy sobie kreowali bez względu na to, czy byłbym na boisku czy nie, tak to określę. Każdy ma swoją rolę w drużynie i dobrze się z nich wywiązujemy. To nakręca maszynę. Trzeba docenić też pracę duetu trenerskiego – Michała Hryszki i Michała Poducha bo wiadomo, choć to tylko IV liga, a więc poziom bardziej amatorski, to trzeba się do tego też umieć dostosować. To wszystko jest odpowiednio przez nich przygotowane, nie funkcjonujemy w sztywnych ramach. Wiadomo, że zajęcia odbywamy po pracy, mamy trzy treningi w tygodniu i mecz w weekend. Przychodzimy wieczorem na trening też po to, żeby się wyluzować i spędzić czas w dobrej atmosferze, o którą dbają szkoleniowcy.

Czy te bramki cieszą tak bardzo, jak te strzelane przed laty w Ekstraklasie? Jak chociażby ta przy Słonecznej z Wisłą?

Mówisz chyba o bramce życia, ciężko mi sobie wyobrazić fajniejsze trafienie w lepszych okolicznościach. Towarzyszył temu ogromny wybuch radości i emocji. Nie jestem w stanie się cieszyć po każdej bramce tak samo, bo bym się zmęczył (śmiech). Inaczej oczywiście jest jak się strzela pod koniec meczu decydującego gola, a inaczej jak podwyższasz prowadzenie z 4:0 na 5:0. To inna waga i inne emocje, aczkolwiek dalej mnie to cieszy i dalej mam motywacje, żeby strzelać jeszcze więcej. Nie znudziło mi się strzelanie goli, a to ważny aspekt.

Fajnie wygląda nie tylko pojedynek pomiędzy Suwałkami, a Wasilkowem, ale również twój bezpośredni snajperski pojedynek z Kamilem Zalewskim z Wigier, który również notuje dobre liczby w tym sezonie. Który lepszy? Który skuteczniejszy?

Statystyki mówią same za siebie (śmiech). Wydaje mi się, że w tym momencie mam bezpieczną przewagę, choć nie pamiętam dokładnie ile bramek ma „Zala”. Kamil jest też chyba rekordzistą jeśli chodzi o liczbę goli w sezonie. Jeśli dobrze pamiętam, to nazbierał ich 54, jeszcze jako zawodnik Olimpii Zambrów. Także mam też rekord do pobicia, ale i dobrą średnią, której podtrzymanie może pozwolić na ustanowienie nowego rekordu. Mam nadzieję, że zdrowie dopisze. Wydaje mi się, że ta nasza mała rywalizacja nakręca nas obu. Korona króla strzelców, nawet jeśli to tylko IV liga, to bardzo fajne osiągnięcie.

Czy robią jeszcze na tobie wrażenie indywidualne wyróżnienia? Byłeś najskuteczniejszym strzelcem Podlasia w sierpniu w plebiscycie Polska Press, kiedy zostałeś Piłkarskim Orłem.

Nie jest to może dla mnie coś najważniejszego, ale to przyjemna, fajna sprawa, człowiek zawsze lubi być doceniony. Nie wiedziałem nawet, że coś takiego funkcjonuje. Później się zainteresowałem i zacząłem śledzić temat i we wrześniu o jedną bramkę przegrałem z Afimico Pululu. Przelicznik ekstraklasowy jest wyższy trochę (śmiech). Teraz znów jestem na dobrej drodze, żeby to powtórzyć, bo mam osiem bramek. Byłem profesjonalnym sportowcem, mam gen zwycięstwa i gdy czuję, że coś można wyszarpać, to dodatkowo mnie to motywuje.

Nie masz czasem takich myśli, że gdyby zdrowie nie szwankowało, to takie serie, a przynajmniej podobnie mogłyby mieć miejsce kilka poziomów rozgrywkowych wyżej?

Na pewno! Ale ten rozdział mentalnie zamknąłem już dawno temu. Nie myślę o tym, czy mógłbym jeszcze wrócić do profesjonalnej piłki, bo do tego, tak jak powiedziałeś potrzebne jest zdrowie. Szczególnie w tych czasach, gdzie piłka tak mocno oparta jest o intensywność i odpowiednie przygotowanie motoryczne. Gdyby nie kontuzje, to uważam, że mógłbym mieć szanse, żeby zaistnieć w poważnej piłce. To jednak jest już za mną. Głowa jest już uwolniona i nastawiona na rozwój w roli trenera. To, że mogę sobie jeszcze pograć i postrzelać, to tylko dodaje mi więcej energii do pracy i pomaga w codziennym funkcjonowaniu.

Dyrektor Sportowy Wigier Suwałki nie dzwonił i nie pytał, kiedy przestaniesz tak strzelać, alby czy nie chcesz zmienić barw?

(śmiech) Spotkaliśmy się jakiś czas temu z Panem Dyrektorem.

Ale nie w celu, który mógłby być powodem do niepokoju w Wasilkowie?

Nie, zupełnie nie. Akurat po naszym meczu w Suwałkach przez przypadek spotkaliśmy się przy Elewatorskiej. Mogliśmy jeszcze bardziej przeanalizować ten szalony remis (5:5 przyp. red.). Maciek pewnie chciałby, abym tak postrzelał dla Wigier, albo przynajmniej przestał tak u nas, ale nie ma takiego tematu na ten moment.

To, co do tej pory obserwujemy w wykonaniu KS Wasilków to mniejsze elementy większego planu, którym mógłby być na przykład awans do III ligi?

Nie narzucaliśmy sobie awansu jako celu nadrzędnego. Co roku walczymy o górne lokaty. Jak rozmawiamy z władzami klubu przed sezonem to zawsze chcemy być wysoko. Ostatnimi laty Wasilków nie schodził poniżej pewnego, solidnego poziomu. Można powiedzieć, że jak na podlaskie, czwartoligowe warunki, to Wasilków ma już uznaną markę. Wiem, że to frazes, co za chwilę powiem, ale idziemy przez ten sezon od meczu do meczu. Nie zastanawiamy się nad tym, co będzie później. Aktualna seria daje nam dużo pewności. Mamy też doświadczenie jak reagować, gdy nie idzie, choć w tym sezonie to rzadka sprawa. Jesteśmy na tyle silni psychicznie w tej lidze, że nawet jak stracimy gola, to potrafimy to szybko nadrobić i ustabilizować sytuację. W drużynie panuje duży entuzjazm na treningach i meczach i na tym budujemy mocną pozycję.

Wspominasz o silnej psychice, ta nie objawiła się w żadnym innym meczu tak mocno jak w Suwałkach, gdzie po kapitalnym spotkaniu zremisowaliście 5:5, choć mecz kończyliście w osłabieniu, a w pewnym momencie przegrywaliście już 1:4.

Na przerwę do szatni schodziliśmy przy wyniku 3:1 dla gospodarzy. Zaraz po wznowieniu gry zobaczyliśmy czerwoną kartkę, a po chwili straciliśmy także kolejnego gola. Ciężko powiedzieć, co właściwie wówczas się stało, ale na przestrzeni kolejnego kwadransa czy dwudziestu minut wyszliśmy na prowadzenie 5:4. Dopiero centrostrzał Macieja Makuszewskiego w końcówce ustalił wynik meczu. Nie brałem nigdy wcześniej udziału w takim spotkaniu. Przy 1:4 i czerwonej kartce  sądziłem, że nas tam dość mocno zleją. Była taka myśl przez chwilę, ale wszystko wróciło na właściwe tory, gdy szybko odpowiedzieliśmy bramką na 4:2, bardzo ładną zresztą, która nas dodatkowo natchnęła. Mecz był tak kuriozalny, że wręcz mieliśmy po końcowym gwizdu niedosyt, że nie dowieźliśmy zwycięstwa do końca.

Nie jest to pierwszy twój sezon w tej lidze, trochę już w niej widziałeś. Z jednej strony masz zespoły takie, jak wasz czy Wigry, z drugiej beniaminków, którzy wciąż walczą o to, żeby się w tych rozgrywkach odnaleźć. Jak oceniasz całościowo naszą IV ligę?

To jest liga amatorska, trzeba to sobie jasno powiedzieć. Jedynym zespołem, nazwijmy to profesjonalnym lub półprofesjonalnym w tym momencie są Wigry Suwałki. Prawdopodobnie też podlaska IV liga jest jedną z najsłabszych w kraju. Wystarczy zobaczyć jak wyglądają struktury regionalnych rozgrywek na przykład na południu Polski, a jak u nas. Na 90 minut przewijasz i nie widzisz końca. To świadczy o tym, że im mniej ludzi gra w piłkę, tym poziom jest niższy. Porównując to nawet do trzeciej ligi, to jest spora dysproporcja. Piętro wyżej więcej zespołów jest już sprofesjonalizowanych. Chłopaki w klubach często zajmują się w pełni tylko tym, a u nas na takie rozwiązanie mogą pozwolić sobie tylko jednostki. To też obniża intensywność i jakość w graniu. Zespoły z dołu czasem mają problem, żeby się zebrać na mecz. Są to pojedyncze przypadki, ale mają miejsce. Oby ludzi i zespołów było jak najwięcej, oby ludzie chcieli uprawiać ten sport, bo im więcej nas będzie, tym tym łatwiej będzie wychować piłkarzy z regionu nawet do Jagiellonii Białystok. To podnosi rywalizację i oby ta piłka na Podlasiu nie wygasła totalnie, bo zespołów aktualnie jest bardzo mało. Mam nadzieję, że ta tendencja się odwróci i coraz więcej klubów będzie otwierało swoje szkółki i promowało zdrowy styl życia zarażając dzieci i młodzież miłością do piłki.

Biorąc pod uwagę to, co przed chwilą powiedziałeś można powiedzieć, że choć sportowo bylibyście gotowi awansować, to już organizacyjnie przy swoim trybie funkcjonowania nie bylibyście gotowi na rywalizację poziom wyżej?

Ciężko powiedzieć. Raz już to przerabialiśmy i przeskok był ogromny. Graliśmy składem, który wywalczył awans i ciężko było nam punktować. Jakieś tam punkty uciułaliśmy, ale ciężko było podjąć rywalizację. Na ten moment byłoby pewnie podobnie, wiele osób musiałoby zmienić styl życia, żeby grać w III lidze. Nie wiem na ile to jest możliwe, ale nie chce gdybać i mówić za zarząd klubu. Wiele rzeczy musielibyśmy jednak dostosować.

Dajesz sobie jakiś deadline tej zabawy w piłkę?

Zdrowie w miarę mi dopisuje, cały czas się tym cieszę.

Czyli dopóki nogi niosą…

Dokładnie! Całe życie gram w piłkę, kocham to. Jeżeli mam możliwość dalej rywalizować na określonym poziomie i nie obciąż mi to głównego zawodu, to będę leciał do pięćdziesiątki!

Takie sytuacje w futbolu też mają miejsce!

Wątpię by mnie to również kiedyś dotyczyło (śmiech). Potrzeba dużo pracy, a dodatkowo odpowiedniej konserwacji. Na pewno chce jeszcze trochę pograć. Rożne czynniki mogą mieć na to wpływ ale nie myślę na ten moment, aby zawiesić buty na kołku.

facebook: Tur Bielsk Podlaski